Barbara Baran
Ogród Botaniczny UJ, Kopernika 27, Kraków
barankrzys@gmail.com
Cytowanie: Baran, B. (2017). XXV Seminarium Terenowe Sekcji Ogrodów Botanicznych i Arboretów PTB – endemiczna flora wysp kanaryjskich, 26 kwietnia – 9 maja 2017. Wiadomości Botaniczne, 61. https://doi.org/10.5586/wb.2017.016
Od wielu lat Sekcja Ogrodów Botanicznych i Arboretów PTB organizuje wyjazdy w ciekawe przyrodniczo i kulturowo miejsca w Europie, nie stroniąc także od innych kontynentów. Wyprawy te realizuje przy współpracy biura turystycznego „Ekoturist” nasza nieoceniona koleżanka, wieloletni pracownik Ogrodu Botanicznego UJ, dr Maryla Lankosz-Mróz. Szczególnie interesują nas kraje basenu Morza Śródziemnego, choć parę lat temu objechaliśmy Półwysep Skandynawski, a niewielka grupa zainteresowanych tropikami udała się do Meksyku i na Borneo.
Nie zamykamy się w ścisłym gronie botaników, jeżdżą z nami też ornitolodzy, herpetolodzy, entomolodzy, czy geolodzy. Przyjmujemy też do swego grona tzw. osoby postronne o zainteresowaniach przyrodniczych. Często pomoc ze strony niektórych z nich jest na naszych wyjazdach nieoceniona. Mam na myśli lekarzy, którzy wielokrotnie wyciągali nieszczęśników z infekcji czy kontuzji, o które w warunkach podróży nietrudno.
Ostatnia, 25 już wyprawa miała na celu zapoznanie się ze szczególną, endemiczną florą Wysp Kanaryjskich, gdzie zjawiska wulkaniczne, leżące u podstawy powstania tych wysp, zachodzą nieustannie. W planie było też odwiedzenie kilku ogrodów botanicznych na terenie wysp, przede wszystkim założonego na Gran Canarii słynnego Jardin Canario Viera y Clavijo.
Kierownikiem naukowym był prof. dr hab. Bogdan Zemanek.
Wyprawa przewidywała spenetrowanie trzech wysp: Teneryfy (8 dni), Gran Canarii (5 dni) i Gomery (1 dzień w ramach pobytu na Teneryfie).
Wystartowaliśmy z lotniska w Balicach i po 5,5 godzinie wylądowaliśmy na południu wyspy w subtropikalnym klimacie Teneryfy, gdzie słońce powinno świecić obowiązkowo. Tymczasem powitał nas deszcz i chłód. Jeszcze większym rozczarowaniem był krajobraz za oknami autokaru, który wiózł nas z lotniska do hotelu w Puerto de la Cruz: suche, prawie pozbawione roślinności zbocza pokryte szaro-brązową lawą, pocięte głębokimi, bezwodnymi jarami. Nad samym oceanem wąski pas chaotycznej, hotelowej zabudowy. Gdzie plaże? Gdzie tereny spacerowe? Po co przyjeżdżają tu miliony turystów? Gdzie wypoczywają? Czy ściąga ich tu tylko łagodny klimat, gdzie temperatura waha się zwykle od 20 do 25 stopni? Te pytania zadajemy sobie podążając na północ wyspy. To prawda, im dalej, tym robi się bardziej zielono, pojawiają się uprawy tropikalnych owoców, ale też jest bardziej deszczowo.
Przynajmniej hotel nie budzi zastrzeżeń: ładne pokoje, dobra kuchnia serwująca sporo regionalnych potraw i… basen. Tak, to tu głównie spędza się czas. Całe szczęście że my mamy inne priorytety.
Dwa pierwsze dni poświęcamy górom Anaga, na północno-wschodnim krańcu Teneryfy. To obszar, którego nie dotknęły młodsze erupcje i można tu spotkać trzeciorzędowe lasy wawrzynowe z Laurus nobilis, Persea indica, Ilex canariensis czy Apollonias barbujana. Tu dzięki wiejącym ciągle pasatom napływa wilgoć znad oceanu i mgła utrzymuje się niemal cały czas w pasie od 400 do 1000 m n.p.m. Wilgoć powoduje, że pnie drzew porośnięte są grubą warstwą mchów, a z gałęzi zwieszają się festony porostów. Pierwszy dzień jest słoneczny i las wygląda całkiem przyjaźnie. Niestety, w drugim dniu jest tak, jak niemal zawsze: gęsta mgła spowija zimozielony las, który w tej scenerii jest dość upiorny.
Na wschodnim wybrzeżu, niedaleko stolicy, Santa Cruz de Tenerife ciągnie się czterokilometrowy pas żółtego piasku przywiezionego tu z Sahary. To wyjątek wśród miejsc nadających się do słonecznych kąpieli. Przeważają plaże ponure, złożone z czarnych kamieni, lub lawowego rumoszu, przypominającego żużel wielkopiecowy. Zresztą czego innego można oczekiwać na wyspie, która jest wulkanem? Nie mówiąc już o kąpieli w oceanie, niebezpiecznej ze względu na wysokie fale i ostry, skalisty brzeg. Raz po raz nad wzburzoną wodą lata helikopter, poszukując topielców.
Po lasach wawrzynowych przyszedł czas na górską wycieczkę. Krętą drogą docieramy do maleńkiej miejscowości Chamorga, podziwiając po drodze imponujący widok z Mirador El Bailadero.
Trudności orientacyjne sprawiają, że dopiero za trzecim razem nasza grupa znalazła właściwy szlak. Zresztą dzięki tej pomyłce udaje się nam spotkać w niewielkiej, wilgotnej dolince, jedną z najbardziej kanaryjskich roślin – pnącze Canarina canariensis (Ryc. 1) z pięknym, pomarańczowym, dzwonkowatym kwiatem. Właściwa droga prowadziła trawersem biegnącym stromym stokiem nad głębokim wąwozem urywającym się nad oceanem i dalej grzbietem ku samotnej, majaczącej w oddali dracenie. Wędrowaliśmy, mijając po drodze grupy niewysokich skał, gęsto pokrytych różnymi gatunkami Aeonium.

Ryc. 1. Najbardziej kanaryjska z kanaryjskich roślin – Canarina canariensis (fot. Barbara Baran).
W tym dniu czekało nas jeszcze zwiedzanie pięknego, starego miasta, którego pełna nazwa brzmi San Cristobal de la Laguna. Główny plac zdobi ogromna, stara Dracaena draco, z którą jeszcze nie raz przyjdzie nam się spotkać i kilka nie mniejszych fikusów. Spacer uliczkami wśród kamieniczek w pastelowych kolorach, ozdobionych ażurowymi, drewnianymi balkonami, przywodził na pamięć czasy kolonialne. Wtedy to, Teneryfa stała się wygodnym przystankiem w drodze do Nowego Świata.
Następny dzień poświęciliśmy głównie na wizytę w ogrodach Puerto de la Cruz. Założony w 1788 r. przez króla Carlosa III niewielki ogród Jardin de Aclimatacion de la Orotava miał za zadanie aklimatyzację dostarczonych dla dworu w Madrycie roślin tropikalnych. Przewiezione do stolicy, w surowszy klimat – marniały. Tu, na Teneryfie czuły się świetnie. Tak więc piękny, geometryczny, barokowy ogród pozostał, ciesząc oczy pięknymi, starymi okazami tropikalnych roślin. Ogromne wrażenie robił monumentalny, wielopienny Ficus macrophylla f. columnaris. Leżący nieopodal prywatny, również bardzo stary ogród Jardin de Orquideas rozczarowywał nieco. Pięknie i ciekawie zaplanowany, mógł się pochwalić niewielką liczbą ciekawych gatunków, ale ogromna Dracaena draco (Ryc. 2) łagodziła niedosyt. Poza tym ogród odwiedzała sama Agata Christie…

Ryc. 2. Potężna Dracaena draco w Jardin de Orquideas (fot. Barbara Baran).
Kilka kilometrów od Puerto de la Cruz leży miasto pierwszych konkwistadorów – Orotava Tam zwiedziliśmy stylową starówkę z pałacami przyozdobionymi ażurowymi, drewnianymi balkonami. Tu też odwiedziliśmy kolejne dwa ogrody botaniczne. Ogród Victorii przypominał architekturą i położeniem Ogrody Bahaitów na Górze Karmel w Izraelu. Z jego tarasów rozciągał się piękny widok na starówkę Orotavy z bajecznie kolorową kopułą Iglesia de la Concepcion. Na zakończenie zajrzeliśmy do maleńkiego, ale uroczego ogrodu Jardines Hijuela del Botanico, gdzie każdy chciał się fotografować na tle kwitnących okazów bananowców.
Popołudnie spędziliśmy w fascynującym rezerwacie Malpais de Güimar, gdzie z niewielkich stożków wulkanicznych parę setek lat temu wylała się lawa. Na stosunkowo świeżą lawę weszły pionierskie rośliny (Ryc. 3), głównie endemity z Euphorbia canariensis i E. balsamifera na czele. Można tu też znaleźć dwa gatunki z rodzaju Ceropegia i drzewiaste szparagi (Asparagus arborescens). Krajobraz jest tu księżycowy, zwały poszarpanej, szaro-brązowej lawy zatrzymał ocean. Na tym rumowisku zbudowano osiedle bloków, które w tej scenerii wygląda dość abstrakcyjnie.

Ryc. 3. Pionierska roślinność na lawie w rezerwacie Malpais de Gitar (fot. Barbara Baran).
W niedzielny poranek wyjeżdżamy zdobyć najwyższy szczyt Hiszpanii, widoczny niemal ze wszystkich okolicznych wysp, samotny wulkan Teide (3718 m n.p.m.). Wspaniała, słoneczna pogoda zgodnie z oczekiwaniem zepsuła się, gdy tylko wjechaliśmy w piękny, sosnowy las złożony głównie z sosny kanaryjskiej Pinus canariensis. W podszyciu rośnie tu Juniperus cedrus, Arbutus canariensis, Cistus monspeliensis i endemiczny Cistus symphytifolius. Z otulającej las mgły wyjechaliśmy znów w strefę słoneczną po przekroczeniu ok. 1000 m n.p.m. znaleźliśmy się nagle w księżycowym krajobrazie różnokolorowej lawy, poprzetykanej żyłami czarnego, błyszczącego obsydianu, wśród małych, pasożytniczych stożków wulkanicznych. Właściwy wulkan wznosił się wysoko nad nami.
Niestety, tego dnia nie było nam dane dostąpić przyjemności zdobycia Teide. Ze względów technicznych kolejka wywożąca na ok. 3500 m nie działała. Musieliśmy się więc zadowolić zwiedzaniem ogromnej kaldery podzielonej na dwie części pasmem skał o przedziwnych kształtach – Roques de Garcia. To prawdziwe królestwo krzewiastego, endemicznego żmijowca Echium wildpretii (Ryc. 4), o kwiatach w kolorze czerwonego wina i kształcie mogącym się kojarzyć z tryfidami ze znanej powieści s.f. Rosną tu co krok, często przekraczając 1,5m wysokości. W czasie kilkugodzinnego spaceru po dnie kaldery spotkaliśmy jeszcze witkowate krzewy Spartocytisus supranubius, różowe kępki Erysimum scoparium i żółte Descurainia bourgeauana.

Ryc. 4. Endemiczny gatunek żmijowca – Echium wildpretii pod wulkanem (fot. Barbara Baran).
Dopiero następnego dnia udało się uzyskać bilety na kolejkę na Teide. Po opuszczeniu mglistych lasów sosnowych mogliśmy podziwiać wznoszący się dumnie ponad morze mgieł stożek wulkanu (Ryc. 5). Po dwóch godzinach oczekiwania (1 maja!) udało nam się wreszcie osiągnąć podstawę stożka i rozpocząć wspinaczkę na jego szczyt. Kosztowało to trochę wysiłku, wszak to ponad 3700m! Płytki krater, z którego unoszą się duszące fumarole nieco rozczarowuje, ale za to widok z krawędzi jest wyjątkowy. Wreszcie można sobie wyobrazić ten niesamowity spektakl, który rozegrał się tutaj wiele milionów lat temu, i powtarzał się wielokrotnie już na nieco mniejszą skalę.

Ryc. 5. A ponad mgłami stożek Teide… (fot. Barbara Baran).
W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się na dziwnej „pustyni”, gdzie rolę ziarnek piasku pełnił żółtawy pumeks, z której wyrastały niewielkie, czerwonawe skałki, poprzetykane żyłami obsydianu. I znów sceneria jak z filmów s.f.!
Dzień przeznaczony na odwiedzenie kolejnej wyspy archipelagu, rozpoczęliśmy wczesną pobudką i jazdą do oddalonego o 1,5 godz. portu Los Cristianos, skąd prom dostarczył nas na niewielką Gomerę. To najmniej skażona turystyczną cywilizacją kanaryjska wyspa, znana z licznych plantacji bananowców, mango i nieśplika, ale przede wszystkim z wpisanego na listę UNESCO Parku Narodowego Garajonay. Nas interesował tam głównie największy na świecie las wawrzynowy (Ryc. 6), gdzie przeważały takie gatunki jak: Laurus novocanariensis, Ilex canariensis, Myrica faya, Erica arboreta, Apollonias barbujana czy Persea indica, a w podszyciu dominowało właśnie kwitnące Geranium canariense.

Ryc. 6. Las wawrzynowy na Gomerze przypomina scenerię z filmów s.f. (fot. Barbara Baran).
Nazwa gatunkowa canariense, canariensis itp. powtarza się na Wyspach Kanaryjskich tak często, że nawet jeśli jej użyjemy na chybił-trafił, w około 70% będzie to trafny strzał.
Las wawrzynowy, z którym spotkaliśmy się już w górach Anaga, tu jest jeszcze bardziej rozległy, bogaty w gatunki i jeszcze bardziej niesamowity przez powykrzywiane fantastycznie pnie drzew, pokryte mchem i festonami porostów. Tu trzeba było kręcić film „Władcy pierścienia”!
Wyjechaliśmy jeszcze wysoko w górę, w okolice punktu widokowego Mirador Abrante, by podziwiać świetnie stąd widoczny wulkan Teide na Teneryfie i zrobić krótki spacer wśród przedziwnych form erozji w czerwonej, wulkanicznej glebie. Niewiele tu roślin, dominuje Juniperus turbinata subsp. canariensis, Arbutus canariensis, Myrica faya i Erica arborea.
Podczas skromnego posiłku zamówionego wcześniej w przydrożnej restauracji, złożonego z regionalnych potraw (zupa z rukwi wodnej!) zapoznajemy się z używanym do dziś, a znanym jeszcze sprzed czasów kolonialnych językiem gwizdów.
W dniu następnym czekała nas trudna, kilkugodzinna wycieczka do wąwozu Masca w zachodniej części Teneryfy. Zejście ok. 600 m na dno wąwozu nie przedstawiało problemu, ale wędrówka nierównym, usianym potężnymi blokami terenem okazała się nie lada wyzwaniem (Ryc. 7). Trud wyprawy wynagradzały wspaniałe widoki na pionowe, kilkusetmetrowe ściany skalne, ograniczające wąwóz, którego dnem płynął całkiem spory potok, co na Wyspach Kanaryjskich jest sporą rzadkością. No i rośliny! Na mniej stromych stokach wąwozu i na jego dnie rosły spore okazy endemicznej palmy Phoenix canariensis. Wzdłuż strumienia, dającego wilgoć rosły m.in. wierzba Salix canariensis, Cheirolophus canariensis, a także zawleczona Arundo donax. Wąwóz sprowadza po ok. 5 km do błękitnej zatoki, skąd szybką motorówką dopłynęliśmy do portu Puerto de Santiago, podziwiając po drodze Los Gigantes, potężne klify zbudowane z kolorowej lawy.
Jeszcze była chwila czasu na krótki, botaniczny przystanek w małej dolince upstrzonej wysokimi, biało i różowo kwitnącymi okazami Aeonium urbicum i spojrzenie w dół na zalane kiedyś lawą miasteczko Garachico.
Na deser zajeżdżamy jeszcze do sympatycznego miasteczka Icod de Los Vinos , gdzie czeka na nas degustacja tutejszych win. Jednak największą atrakcją jest 800-letnia, ogromna dracena rosnąca w pobliżu kościoła.
Ostatni dzień na Teneryfie spędziliśmy w Loro Parque, jednym z największych ogrodów zoologicznych Europy, gdzie można oglądać pokazy tresury delfinów i orek, kolorowe papugi w ogromnej wolierze, czy pingwiny w odtworzonym pod wysoką kopułą kawałku Antarktyki.
Wieczór spędziliśmy na oczekiwaniu na spóźniony prom, i już koło północy dobiliśmy do portu na Gran Canarii.
Nasz pobyt na wyspie rozpoczęliśmy od odwiedzenia najsławniejszego ogrodu botanicznego Wysp Kanaryjskich Jardin Canario Viera y Clavijo, upamiętniający w nazwie pioniera badań przyrodniczych na Archipelagu, żyjącego w XVIII wieku. Ogród założono z inicjatywy botanika Erika Sventeniusa (Svenssona) (1910–1973), i otwarto w 1959 roku. Zajmuje on fragment dna doliny i stromy stok ponad nim i liczy 27 hektarów. Podzielono go w taki sposób, by każda jego część traktowała o innym zagadnieniu. Fragment przy wejściu to Plac Palm, gdzie rośnie pokaźny lasek złożony ze starych okazów Phoenix canariensis. Nieco dalej znajduje się najciekawsza dla nas część, Ogród Wysp, gdzie można zapoznać się z florą Wysp Kanaryjskich, gdzie na 2000 gatunków 500 to endemity. Każda z wysp ma wiele swoich własnych endemitów, zwłaszcza z rodzaju Echium i Aeonium.
Poza tym jest tu Ogród Makaronezyjski, obejmujący florę całej Makaronezji, Las Sosnowy z endemiczną sosną Pinus canariensis, Las Wawrzynowy, Ogród Sukulentów zachwycający ogromnymi okazami kaktusów i wilczomleczy. Suchorośla Wysp są tu reprezentowane przez różne gatunki z rodzaju Sonchus, Asparagus, rośnie tu Kleinia neriifolia, Rubia fruticosa czy Periploca laevigata. Twardolistną roślinność lasów wiecznie zielonych reprezentują Dracaena draco, Pistacia atlantica, Bosea yervamora i Hypericum canariense. Ogród prowadzi działalność naukową z zakresu czynnej ochrony przyrody, jest tu też Bank Genów i tematyczna biblioteka.
W tym samym dniu zwiedziliśmy jeszcze stare miasto stolicy Gran Canarii – La Palmy z katedrą św. Anny, Domem Kolumba i Ulicą Balkonów.
Wyścigi samochodowe uniemożliwiły nam realizację sobotniego programu z najwyższym szczytem Gran Canarii, Pico de las Nieves (1949 m) w roli głównej. Zaglądamy więc na krótko do ciekawych miasteczek interioru wyspy: Teror, Arucas i Agaete, gdzie przy głównych placach wznoszą się ponure kościoły zbudowane z szaro-czarnego materiału wulkanicznego. Krajobraz wokół jest wszędzie taki sam: bure, smutne zbocza, pocięte bezwodnymi wąwozami, a w tle ocean błękitny i niezmierzony, dziwnie nie pasujący do tego otoczenia. Im bardziej na północ, tym bardziej zielono. Gdy osiągamy żyzną dolinę Agaete, zamkniętą wśród dzikich, szarawych gór, pojawiają się uprawy, i dno doliny jest żywo zielone. Mała, botaniczna wycieczka pozwala nam się zapoznać z roślinnością sosnowego lasu, który porasta dolne partie gór.
Dopiero niedziela pozwoliła zrealizować program dnia poprzedniego: przez miejscowości Santa Brigida i San Mateo dotarliśmy do miasteczka Cruz de Tejeda, skąd zrobiliśmy mały wypad w górę, ścieżką wśród kwitnących żółto krzewów Adenocarpus foliculosus i Teline canariensis. Przepiękną, widokową drogą dotarliśmy do miasteczka Artenara, skąd z Mirrador Poetica mogliśmy podziwiać świętą skałę Aborygenów – Roque Bentayga i cel naszej wycieczki – Roque Nublo (Ryc. 7).
Na najwyższy szczyt wyspy dotarliśmy autokarem, jednak do Roque Nublo musieliśmy dotrzeć na własnych nogach, pokonując spore wzniesienie porośnięte pachnącym, sosnowym lasem. Samotnie stojąca, ok. 60-metrowa skała, do której podchodzi się rozległym, gładkim jak stół plateau, robi ogromne wrażenie. W drodze powrotnej niemałą sensację wzbudziła duża, endemiczna jaszczurka z rodzaju Gallotia.

Ryc. 7. Skała Roque Nublo, w tle wulkan Teide na Teneryfie (fot. Barbara Baran).
Ostatni dzień na Gran Canarii był prawdziwym wypoczynkiem: stateczkiem o wdzięcznej nazwie „Spirit of the Sea” wypłynęliśmy z portu Puerto Rico w 3-godzinny rejs, by oglądać baraszkujące delfiny. Szczęście miał ten, komu udało się zabawy tych uroczych zwierząt utrwalić na fotografii.
Ostatnim punktem programu naszej wyprawy była wycieczka na plażę w pobliżu miejscowości Playa del Ingles i wydmy w okolicy Maspalomas (Ryc. 8), na najbardziej na południe wysuniętym krańcu wyspy. Zarówno piękna, złocista i rozległa plaża, jak i wydmy powstały ze szkieletów zwierząt morskich, a więc były jak najbardziej naturalne i… nie wulkaniczne. Brnęliśmy więc przez parzący stopy piach, odpoczywając co chwila w skąpym cieniu rosnących tutaj z rzadka tamaryszków.

Ryc. 8. Plaża i wydmy w Maspalomas (fot. Barbara Baran).
I tak zakończyła się nasza fascynująca przygoda z Wyspami Kanaryjskimi, ich niesamowitą przyrodą, groźnymi krajobrazami i wspaniałym, łagodnym klimatem. Ponoć niektórzy, przybyli tu na urlop wczasowicze, zakochują się w „Kanarach” od pierwszego wejrzenia i zostają tu na zawsze…